wtorek, 2 kwietnia 2013

Drobna awaria

W ciągu ostatnich tygodni mieliśmy okazję doświadczyć indyjskich sposobów usuwania  awarii (w tym przypadku hydraulicznych). Generalnie każda usterka rozwiązywana jest długo i wielu etapach - niekoniecznie logicznych. Gdy pojawia się problem np. od kilku tygodni leje się sąsiadom na głowę woda i sufit odpada - po długich zapowiedziach - przychodzą fachowcy.
Fachowcy indyjscy dzielą się wg moich obserwacji na:
fachowców niższego stopnia - od brudnej roboty, rozkopania ścian, skakania po dachu z farbą wodoodporną, wyrywania przy okazji gałęzi wyrastających z muru - czyli chłopcy od wszystkiego, śpiewają podczas pracy;
fachowców wyższego stopnia np. hydraulik - który pojawia się i znika, stoi i wydaje rozporządzenia niższemu stopniem, w końcu przykręci kluczową część i splendor spłynąłby na niego gdyby nie to że... nad nim stoi główny fachowiec - właściciel mieszkania - strateg, wytycza kierunki działań, zmienia koncepcje, prowadzi śledztwo, huknie czasem - generalnie nadaje akcji tempa.
Naprawa odbywa się według powtarzającego się schematu:
1 etap- spóźnienie
2 etap - poszukiwanie usterki, najpierw nie tam gdzie trzeba (bo chciałoby się taniej)
3 etap - rozwalenie ścian
4 etap - prośby o wodę do picia, szmatki, ściereczki, żarówki, talerz, miskę, śrubokręt - zupełnie oczywiste  jest, że to my mamy dostarczyć potrzebnych do pracy narzędzi;
5 etap - "niewiadomo co" - to etap, w którym właściciel znika, niższy stopniem fachowiec nie wie co robić i zaczyna coś kombinować, w końcu stoi i czeka (to może potrwać kilka godzin) wyższy stopniem fachowiec też zniknął np. po części;
6 etap - w którym widząc brak efektów i działań wypraszam fachowca z domu bo chcę cokolwiek konstruktywnego dokonać np. skorzystać z toalety:-,) Fachowiec się zgadza ale tylko jeśli dostanie znowu butelkę wody do picia;
7 etap - fachowcy wracają i coś dłubią, chodzą po domu w końcu siadają na tarasie i drzemią na stołeczkach lub na ziemi na prawym boczku;
8 etap - wraca właściciel i sprawy nabierają dynamiki np. woda tryska z przeciętych rur, odbywa się komisyjne chodzenie po domu i dachu, już bez pytań demontowane jest nasze zadaszenie, żeby wyrwać drabinę, zabierane są ściereczki, żarówki i miski;
9 etap - gdy się poddaję - niższy fachowiec siedzi na tarasie, pije herbatę (tym różni się od polskiego fachowca), je podane przeze mnie ciasteczka (w końcu cały dzień nic nie jadł) i rozmawia w hindi o deszczu chyba;
10 etap - wszyscy wyszli, a my znajdujemy poupychane na tarasie śmieci i użyte narzędzia;
11 ostatni etap - dowiadujemy się, że podczas naprawy została uszkodzona inna rura i następnego dnia historia się powtarza wg powyższego scenariusza:-)

1 komentarz:

  1. Dzięki za ten wpis, to napawa mnie taką dumą jeśli chodzi o "naszych" fachowców. Dzieki za życzenia. pozdrowionka

    OdpowiedzUsuń